czwartek, 27 grudnia 2012

Parafia


  Dzień dobry.
  Mam nadzieję, że Święta czytelników upłynęły w ciepłej i rodzinnej atmosferze, chciałabym także życzyć wszystkim jak najlepszego roku 2013.
  Tematem dzisiejszego posta jest moja rodzinna parafia- Parafia archidiecezji krakowskiej Kościoła katolickiego, wchodząca w skład dziekanatu krzeszowickiego. Kościołem parafialnym jest kościół pod wezwaniem świętego Maksymiliana Marii Kolbe. Znajduje się on na ulicy księdza Mieczysława Mądrzyka- adres w tej sytuacji jest dość ważny.


                                 

  


  Zanim powstał budynek kościoła, Wola Filipowska należała do Parafii świętej Katarzyny w Tenczynku. Sama propozycja budowy została wysunięta najprawdopodobniej w roku 1976 z inicjatywy księdza Mieczysława Mądrzyka. W 1977 kardynał Karol Wojtyła poświęcił kamień węgielny i akt erekcyjny. W 1980 biskup Stanisław Smoleński erygował parafię. Działania zakończono w 1983 roku, wtedy też biskup Smoleński dokonał konsekracji.


  Ksiądz Mądrzyk zmarł w 2004 roku i został pochowany na tutejszym cmentarzu. Uznawany jest za swoistego twórcę parafii. 
  Z opowiadania babci (zauważyłam, że często pojawia się ona na tym blogu, ale udziela mi znacznej części informacji) wynika, że w budowę spontanicznie włączyli się mieszkańcy wsi, był to swego rodzaju czyn społeczny. To oni, na czele ze wspomnianym już księdzem Mądrzykiem załatwiali wszelkie formalności w ministerstwie w Warszawie, dosłownie stawiali kamień na kamieniu by parafia powstała. Postawiono także dom obok kościoła, w którym mieszkali na przykład fachowcy zajmujący się dachem. Później oddano ten budynek, obecnie znajduje się tam Dom Opieki Społecznej Caritas. Plebania mieści się w pobliżu.
 
                       
                        


 Msze Święte, gdy tylko stało się to możliwe, odbywały się w tak zwanym 'dolnym kościele', teraz, w Wielki Piątek urządzana jest tam Ciemnica. 

 

  Jak już wspominałam, patronem parafii jest święty Maksymilian Maria Kolbe, franciszkanin, więzień obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, przyporządkowany był mu numer 16670. Oddał życie za Franciszka Gajowniczka, w sytuacji, gdy ten miał zostać ukarany za ucieczkę innego więźnia. Skazany na śmierć w celi głodowej, zmarł dopiero po dwóch tygodniach, gdy podano mu dawkę fenolu. Właśnie dlatego 14 sierpnia, w dzień jego zgonu, obchodzony jest dzień odpustu w parafii.
  W kościele znajduje się komnata, która ma przedstawiać właśnie więzienny karcer. Mieści się w niej figura klęczącego mężczyzny. Innym 'śladem' świętego jest jego numer 'ewidencyjny'- 16670- umieszczony na tabernakulum czy sam ołtarz, przedstawiający moment, w którym Maksymilian doznaje objawienia- Matka Boska pokazuje mu dwie korony- czystości i męczeństwa, i pyta, czy Kolbe je przyjmie. Otrzymuje odpowiedź twierdzącą.
 
                         




  Na lewo od drzwi wejściowych znajduje się komnata z figurą Maryi, na prawo drzwi prowadzące do dolnego kościoła oraz na chór, gdzie umiejscowione są organy i śpiewa schola. Obok małej bocznej kapliczki z Maryją jest pamiątkowa tablica z listą poległych w II wojnie światowej oraz druga opisująca właśnie powstanie świątyni. Na prawo od ołtarza

  Proboszczem w latach 1980-1999 był ksiądz Mądrzyk, obecnie jest nim ksiądz Jan Raczek; wikary to ksiądz Stanisław Holla.

  4 grudnia bieżącego roku w parafii miała miejsce peregrynacja obrazu Miłosierdzia Bożego.
 
  Z tym kościołem wiąże się wiele moich wspomnień. Zostałam w nim ochrzczona, przyjęłam Pierwszą Komunię, 8 listopada zeszłego roku byłam bierzmowana i zapewne kiedyś wezmę w nim ślub (o ile wezmę ;) ). Działam w Grupie Apostolskiej, która tu powstała. W tym roku wystawiamy dość... nowatorskie...? jasełka, mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Lubię śpiewać razem z dziewczynami na scholi i wygłupiać się na próbach... Odnoszę wrażenie, że ten kościół to mój trzeci dom. A dlaczego trzeci, to dość skomplikowana sprawa ;) Może kiedyś o tym napiszę...

  No cóż, na dzisiaj chyba już skończę. Chciałabym jeszcze raz życzyć wszystkim roku 2013 lepszego, niż był ten 2012; szczęścia, które jest jak okulary pana Hilarego... miłości, radości. Pozytywnej energii... Spełnienia marzeń, choć kiedy się spełnią, przestaną być marzeniami.
                 


wtorek, 27 listopada 2012

Szkoła kiedyś, szkoła dziś




  Dzień dobry!
  Dzisiaj chciałabym napisać o szkolnictwie w mojej miejscowości z perspektywy kolejno mojej babci, mojej mamy i mnie samej. Zapraszam.

  Pierwszą szkołę, działającą zresztą sezonowo (tj. od jesieni do wczesnej wiosny, by dzieci mogły pomagać przy zbiorach) otwarto w roku 1870. W 1918, po odzyskaniu niepodległości, dysponowała bogatym zbiorem rozmaitych pomocy naukowych i sporym księgozbiorem. Podczas dwudziestolecia międzywojennego nastąpił niewątpliwy rozkwit tej placówki- prowadzono nowoczesne kursy i zajęcia, szkoła miała bardzo dobrą opinię. W ostatnich latach przed wojną, 1938-1939 wybudowano dodatkową klasę i mieszkania dla powiększającego się grona pedagogicznego, co, niestety, poszło na marne. Budynek został zajęty przez Niemców, którzy, opuszczając go po kilku miesiącach w akcie zemsty zniszczyli kroniki i zbiory. Na przekór przeciwnościom, po roku 1945 pracownia dalej rozwijała się.

                                   

                   Budynek starej szkoły- obecnie na nowo pomalowany, pełni funkcję magazynu

Budowę nowego gmachu szkoły rozpoczęto w 1973 roku, otwarcie nastąpiło 10 października 1974. Patronem szkoły podstawowej jest Józef Bem. W chwili obecnej znajduje się tam zarówno przedszkole, jak i podstawówka oraz gimnazjum. Uroczystość nadania patrona gimnazjum odbędzie się 1 czerwca 2013 roku, będzie nim ks. Jan Twardowski.

                                  

                                          



  Moja babcia ukończyła szkołę podstawową 51 lat temu.  
  Uczęszczała jeszcze do starej szkoły. Kiedy się tam uczyła, dostępne były 3 pomieszczenia; nauka trwała 7 lat. Klasy były różne, nieraz nieliczne, tylko od 11 do 14 osób, czasami ponad 20. Nie można się jednak temu dziwić, przecież to tylko wiejska szkółka... Kiedy wiele osób było nieobecnych, łączono wszystkich i uczono dużą grupę dzieciaków. Na terenie placówki znajdowały się pola, na których w ramach biologii odbywały się zajęcia z ogrodnictwa. Dzieci ćwiczyły na podwórzu. Uczono polskiego, historii, matematyki, chemii... teoretycznie tych samych przedmiotów, co dzisiaj. Jednak, co ciekawe, na około 200 uczniów  przypadało tylko 4 lub 5 nauczycieli, którzy nie byli 'wyspecjalizowani'- polonista nie uczył wyłącznie języka ojczystego. Moja babcia przez rok uczyła się niemieckiego, jako, że kierownik umiał ten język.
Zadałam jej pytanie- jaki był stosunek uczniów do nauczycieli? Stwierdziła, że panowała większa dyscyplina, a uczniowie czuli większy szacunek i respekt do wychowawców.

  Moja mama ukończyła szkołę podstawową 24 lata temu. 
  Chodziła już do nowej szkoły. Uczyła się w niej przez 8 lat. Trudno mi tutaj jest napisać coś o rozkładzie szkoły; zamieszczę to raczej w swoich wspomnieniach. Klasy także liczyły około 20 osób. W ocenie mojej mamy dzieci były bardziej zdyscyplinowane niż my,  pokolenie internetu i wychowania bezstresowego. Dobrze wspomina ten czas.

  Ukończyłam szkołę podstawową 3 lata temu. 
  W porównaniu do sytuacji opisanych powyżej, te trzy lata zdają się być snem. Do ZPO w Filipowskiej uczęszczałam tak naprawdę przez 12 lat... Od przedszkola, przez podstawówkę po gimnazjum. Oczywiście, najlepiej wspominam te trzy wychowania przedszkolnego ;) Jednak to, że byłam z niektórymi ludźmi tak długo, pozwoliło mi się z nimi niezwykle silnie związać.
  Jeśli chodzi o nauczycieli... Zarówno w klasach 1-3, jak i 4-6 miałam niesamowite wychowawczynie, które były także znakomitymi, jak sądzę, pedagogami. Bardzo dużo im zawdzięczamy, rocznik 1996, pomagały nam się rozwijać i rozumiały. Chciałam także wspomnieć o gimnazjum, gdzie byliśmy pod opieką bardzo inteligentnej i wymagającej polonistki, na którą nieraz psioczyliśmy, jednak na egzaminach zauważyliśmy efekty jej działań. Uczyła mnie także równie odpowiedzialna historyczka. Możliwe, że duży wpływ na nasz szacunek do nich miał fakt, że uczyły w naszej szkole zasadniczo od jej powstania, od roku 1974; że uczyły naszych rodziców. Były nauczycielkami tak zwanej starej daty. Nauczanie było ich powołaniem. Biologii i chemii w 1 i 2 klasie gimnazjum uczyła mnie nauczycielka, która pracowała jeszcze starej szkole. Niestety, w 2011 roku odeszła na emeryturę.
  Szkoła jest piętrowa, podzielona na część gimnazjalną i szkoły podstawowej, kilka sal należy do przedszkola. Na parterze znajduje się sekretariat, sala gimnastyczna, duży hol, zejście do szatni oraz szkolnej biblioteki. Na piętrze są sale lekcyjne oraz będzie znajdować się aula. Podczas wakacji tego roku dobudowano kilka klas. Najmilej wspominam klasopracownię polonistyczną i historyczną, jestem jednak umysłem typowo humanistycznym ;)
  Przedmioty, jakich mnie uczono... W szkole podstawowej polski, matematyka, angielski, przyroda... W gimnazjum zaczęto nas także (w moim odczuciu) męczyć niemieckim, z którym radziłam sobie raczej źle; dalej moimi faworytami były historia i języki- polski i angielski. Biologia, chemia... Fizyka (męka)...
  Nie mogę powiedzieć, że kochałam to moje ZPO. Tak naprawdę pod koniec miałam dość swojej starej-nowej klasy (jako, że na początku gimnazjum przyłączono do nas młodzież z Filipowic i rozbito stare składy), i męczącej mnie już atmosfery. Muszę jednak przyznać, że czuję teraz pewnego rodzaju nostalgię za starymi czasami, tym bardziej, że część moich znajomości rozbiła się na milion małych kawałków. Lecz jest to już zamknięty rozdział...
  Podsumowując tę moją dygresję, mimo wszystko dużo zawdzięczam szkole w Woli Filipowskiej. Spędziłam tam... Chwilka, liczę... trzy czwarte swojego dotychczasowego życia. Były to ciekawe lata. Przyjaźnie się zawiązywały i rozpadały. Szaleliśmy na przerwach i psociliśmy na lekcjach... Tęsknię zwłaszcza za klasą 6b, typową podstawówką...

  Na zakończenie chciałabym przeprosić za te moje małe odejścia od głównego tematu, ale chciałam, żeby ten post dotyczył bardziej moich przeżyć związanych z tą szkołą. Na następny raz chciałabym przygotować wywiady ze wspomnianymi tutaj nauczycielkami.

  Zapraszam ponownie!


Bibliografia:
1) http://wola-filipowska.blog.onet.pl/

2) http://zpowola.edupage.org/about/?


niedziela, 4 listopada 2012

Historia, kapliczki i cmentarze




  Dzień dobry!
  Dzisiaj chciałabym opowiedzieć  o historii Woli Filipowskiej, o kapliczce oraz dodać słów kilka o tutejszych cmentarzach.
  Zapraszam.

  Prawdę mówiąc, mimo iż wydawało mi się, że jestem już dość obeznana z tematem, zaskoczyła mnie ilość informacji o rozwoju gminy Krzeszowice, postanowiłam więc skupić się na razie tylko na historii mojej wioski.  Jest ona dość zawikłana i chaotyczna- na początku na tym terenie rozwijało się kilka niezależnych od siebie osad (przysiółków), z których najstarsza jest obecnie nazywana Starą Wolą. Pierwsze wzmianki na jej temat pochodzą z XIV wieku. Znana była wtedy jako Navogy Wola sub Thanczin, ze względu na karczmę Zawadę (która razem z Charbielowem nazwana jest potem wsią)  założoną około roku 1413 przez Nawoja z Tęczyna na drodze z Krakowa do Trzebini. Mieszkańcy wioski zajmowali się wypalaniem węgla drzewnego i pędzeniem smoły- jak należy się domyślać pracowali dla państwa z zamku Tęczyn. W 1427 roku napotykamy nazwę Nawojowa Wola. Co ciekawe, w roku 1598 w dokumentach pojawiają się dwie Wole, sąsiadujące ze sobą-właśnie Stara Wola pod Teniczinem oraz Nawojowa Wola. W 1601 roku w spisie sporządzanym dla Potockich, a zorganizowany z powodu podziału majątku, po raz pierwszy pojawia się nazwa- Wola Philipowska y Wolka. Prawdopodobnie więc około XVI wieku nastąpiło zjednoczenie poszczególnych osad.

  Pewną zagadką pozostaje dla mnie fakt, dlaczego do nazwy Wola dodano- ‘Filipowska’. Trudne będzie dla mnie wyjaśnienie tego, ze względu na niejasne informacje, ale spróbuję.
W skład Woli Filipowskiej weszły w skład między innymi takie przysiółki, jak Nawojowa Wola, Zawada, Charbielów. Charbielów, który należał wcześniej do Filipowic (jest to wieś poniekąd starsza od mojej, ponieważ pierwsze wzmianki na jej temat pochodzą z lat 30 XIV wieku; a leżąca obok) został nam odstąpiony.
Chciałabym jednak zaznaczyć, że nie są to informacje stuprocentowo pewne; jak mówiłam, historia tych okolic jest chaotyczna.

 

  Ufff, przebrnęłam przez najtrudniejszą dla mnie część. Myślę, że teraz będzie już nieco swobodniej ;)


 
 
Chciałabym przytoczyć teraz wspomnianą już przeze mnie legendę o kapliczkach. Będzie to nieco trudne,
ponieważ nie jest znana i polegać mogę jedynie na przekazie ustnym; jednak spróbuję zrobić to jak najdokładniej.
  Pewien mężczyzna miał problem, wydawało mu się, że jest to sytuacja bez wyjścia. Nazywał się on Piotr Żbik. Modlił się gorąco do Matki Boskiej o pomoc. Któregoś dnia szedł polami, kiedy nagle natknął się na garniec złota. By podziękować Maryi za wstawiennictwo oraz uczcić to wydarzenie, ufundował siedem kapliczek w różnych częściach wsi.   Nie jestem w stanie powiedzieć, na ile jest to prawdą. Nie wiem też, ile mieszkańców oprócz mojej rodziny zna tę króciutką legendę. Mnie opowiedziała ją moja babcia, kiedy jako dziewczynka odwiedzałam z nią jedno z tych miejsc; właściwie ona opiekuje się tą małą świątynią. Czuję więc sentyment do tej kapliczki i pewnego rodzaju smutek, że mimo wszystko jest ona zaniedbana; że taka niewielka grupka ludzi zna tę historię.


  Opowiadano mi, że kiedyś inaczej wyglądała. Na przykład, w miejscu, gdzie teraz jest pusty trójkąt, kiedyś było oko Boga. Kapliczka była odnawiana wiele razy, mimo to czas zrobił swoje.


  Na zdjęciu obok widnieje tablica pamiątkowa, jednak niewiele można z niej odczytać- „Fundator (?) kaplicy Piotr Żbik …………………………………. Małżonka (?) …………. 1896 (?)”
  

 
Fotografię wyretuszowałam, by napis był jak najbardziej wyraźny, ale moje wysiłki były niestety daremne.



 



   Kapliczek było oczywiście więcej, jednak nie udało mi się do nich dostać, za co również przepraszam.         
  Niegdyś utrzymane w bardzo dobrym stanie, jako, że ludzie pracowali w polu; myślę też o innej mentalności. Sądzę, iż nie wytrzymam i wybiorę się kiedyś na wycieczkę, aby je zobaczyć. Opowiadano mi o krzyżu postawionym ku czci ofiar dżumy (prawdopodobnie było ich około pięciu), innych kapliczkach z legendy… Bardzo chciałabym je zobaczyć. Mój żal natomiast wzbudza zaniedbanie, a raczej brak możliwości konserwacji obrazów z ‘mojej’ kaplicy.


                                                               






  Chciałabym teraz opowiedzieć o dwóch cmentarzach znajdujących się niedaleko. Niestety, cmentarz na Woli Filipowskiej powstał wtedy, kiedy kościół, czyli w latach 1977-1978; w związku z tym nie można powiedzieć o nim nic ciekawego. Natomiast cmentarz w pobliskim Tenczynku jest mi bardzo bliski; między innymi z racji tego, że pochowani są tam moi pradziadkowie i prapradziadkowie. W mojej rodzinie zawsze celebrowaliśmy dzień Wszystkich Świętych i mimo wszystko jest to dla mnie święto dość radosne. Kojarzy mi się z pięknym widokiem- przestrzeń rozświetlona milionami zniczy; z anegdotkami o bliskich-zmarłych. Przepraszam, że pozwalam sobie na taką dygresję, ale ten rok nie różnił się od poprzednich.
 
 
Nekropolia tenczyńska najprawdopodobniej powstała w połowie wieku XVIII (kościół św. Katarzyny konsekrowano w roku 1748). Informacje o nim znajdziemy w swojego rodzaju dziennikach prowadzonych przez ks. Smoczyńskiego- „Kartka z dziejów Tęczyna”.
 
                                                  



 
  Pochowany jest tutaj, obok swej matki, aktor Bogumił Kobiela, który grał między innymi Jana Piszczyka („Zezowate szczęście”) i Drewnowskiego („Popiół i diament”). Występował także w teatrze, ponadto był scenarzystą. Tenczynek to jego rodzinna miejscowość. Uległ wypadkowi samochodowemu 2 lipca 1969 roku. Zmarł 10 lipca.

 
 


 Moją małą tradycją było zapalanie znicza na jego grobie. Strasznie go żałowałam. Teraz inaczej to spostrzegam, ale zwyczaj pozostał.


  Pozwoliłam sobie zrobić zdjęcie także innemu grobowi, który po prostu mnie zawsze mnie ciekawił. O ile się nie mylę, jest to grób sztygara.

 
  





                                          

  W Tenczynku są pochowani także żołnierze Armii Krajowej, jednak wolałam nie robić zdjęcia nagrobkom, ze względu na pełniących wartę harcerzy.


                                                                   
                                                          
     

  Na cmentarzu krzeszowickim byłam pierwszy raz wczoraj, właśnie w celu sfotografowania grobu dyktatora powstania listopadowego, Józefa Chłopickiego. Niestety, nie znalazłam informacji na temat daty powstania tej nekropolii.

                                                
                                      
                                                                                                
  Generał p
rzyjaźnił się z hrabią Adamem Potockim. Nie byłabym świadoma faktu, że osoba sławna, która odcisnęła wyraźny ślad na historii Polski szuka spokoju wiecznego w moim pobliżu, gdyby nie moja historyczka z gimnazjum. Dzisiaj jestem jej bardzo wdzięczna za tę informację. Okazało się, że Chłopicki spoczywa w podziemiach kaplicy cmentarnej.

                                                
                                               

                                                                                                                                                                                                               

  Tylko dzięki temu, że na poszukiwania wyruszył ze mną tata, znalazłam miejsce pochówku dyktatora powstania. Spodziewałam się ogromnego obelisku, a nie stosunkowo skromnej tablicy na ścianie kapliczki...  Gdy się rozdzieliliśmy, zgubiłam się między mogiłami, jednak to zagubienie było dla mnie rzeczą bardzo ciekawą. Zobaczyłam wiele nagrobków starych, na niektórych nie można było odczytać, kogo jest to grób.

                          
                          


  Na dzisiaj koniec.

  Dziękuję za uwagę i... mam nadzieję, że zajrzycie tu ponownie ;)


                                                                        
  Bibliografia:

1) Julian Zinkow, "Wokół Krzeszowic i Alwerni wśród podkrakowskich dolinek", cz. 1 Kraków : Wydawnictwo Verso, 2008 ("Seria przewodników monograficznych Juliana Zinkowa po okolicach Krakowa" nr 7)                                                                                       
2) Julian Zinkow, "  Krzeszowice i okolice : przewodnik turystyczny, Warszawa ; Kraków : Wydaw. PTTK "Kraj", 1988
3) Wikipedia
4) www.wola-filipowska.blog.onet.pl
5) http://www.slownik.ihpan.edu.pl/index.php
                                                                                                                                                                                                                                                                                                            
   Plan wioski pobrałam ze strony: www.krzeszowice.pl                                                                               

  
  Pozostałe zdjęcia zrobione zostały przeze mnie

wtorek, 16 października 2012

Witam na moim blogu!
Historia jest dla mnie rzeczą fascynującą. Dzięki tej nauce możemy zaobserwować ewolucję świata; możemy zaobserwować zmiany w punkcie widzenia ludzi; przemiany polityczne. Pojawiająca się chęć odkrywania; niezwykła ciekawość. Nieraz marzyłam, by choćby na chwilę przenieść się w 'dawne czasy', jak bohaterka "Godziny pąsowej róży", do XIX wieku lub w epokę renesansu albo baroku, a może nawet czasy antyczne? Chciałabym widzieć na własne oczy wydarzenia, o których uczę się na lekcjach historii.

Zadziwia mnie fakt, że najczęściej bardzo mało wiemy o swoim kawałku ziemi, swoich małych ojczyznach. Oczywiście, nie mówię tutaj o ludziach pochodzących z Warszawy, Poznania czy innych wielkich miast, chociaż oni także czasami mają oczy zamknięte na różne tajemnicze fakty. Ja jednak pochodzę z małej miejscowości, położonej 30 kilometrów od Krakowa Woli Filipowskiej, w gminie Krzeszowice. Przez długi czas żyłam w pewnego rodzaju... mhm... pogardzie dla mojej wioski. Ot, taka jakaś, wcale niepiękna wybitnie ani szczególna. Mimo wszystko w pewnym momencie odkryłam, że ta niepozorna wieś może skrywać więcej, niż mi się wydaje. Przyznam szczerze, że stało się to przy okazji jakiegoś zadania domowego, aczkolwiek rezultaty tego szperania w dziejach mnie zaskoczyły.

I o tym właśnie będzie mój blog. O historii mojej miejscowości i gminy.
Na przykład o tym, że moja wioska, mimo że mała, jest jednak stara, pierwsze wzmianki pochodzą już z XIV-XV wieku.
O tym, jak rozwijały się Krzeszowice.
O tym, jak powstawały zamek Tęczyn.
O tym, jak kręcono stary film, niektórym znany, w Pałacu Potockich...
O legendzie o kapliczkach.
O znanych ludziach pochowanych na okolicznych cmentarzach i o cmentarzu cholernym.
O tajemnicach...

Za tydzień pojawi się post, w którym w miarę swoich możliwości postaram się dokładnie opisać powstawanie Krzeszowic, Zalasu, Filipowic, a przede wszystkim Woli Filipowskiej.
Następnie ukaże się tekst poświęcony legendzie o kapliczkach i kapliczkach ogółem.
Potem, w listopadzie napiszę o cmentarzach, chciałabym umieścić zdjęcia ze święta Wszystkich Świętych.
Chciałabym przeprowadzić kilka wywiadów, m. in. ze starszymi mieszkańcami; z nauczycielką, która pracuje w tutejszej szkole od jej powstania; opowiedzieć o Muzeum Ziemi Krzeszowickiej...

Zamierzam korzystać z materiałów źródłowych (na temat gminy Krzeszowice powstało kilka książek), jak również stron internetowych, jednakże w pewnych sprawach zwracam się do ludzi, myślę, że gdyby nie moja babcia, nie trafiłabym na wspomnianą już legendę o siedmiu kapliczkach.

Mam nadzieję, że uda mi się zrealizować wszystkie moje plany, i na tym blogu pojawią się naprawdę ciekawe felietony historyczne, jeśli mogę tak je nazwać.

Pozdrawiam!